_
 _ _ | |_  ___
| '_>|   || . \
|_|  |_|_||  _/
          |_|Dłoń
    - Proszę, oto twoja polisa ubezpieczeniowa - rzekł Puchatek do Prosiaczka podając kawałek zadrukowanego papieru.
    - Przecież to tylko kawałek zadrukowanego papieru! - odparł niezmiernie zdziwiony Prosiaczek. Puchatek nie zamierzał dyskutować. Szybko zaszlachtował świnię, ugotował z niej rosół i wysiorbał go, gdyż bardzo nie lubił, gdy ktoś kwestionował jego słowa. Podobnie było z tą nawiedzoną historyczką. Ładna była, dopiero co po studiach, ale przecież nie miała prawa wyżywać się na dzieciach. A wyżywała się. To znaczy wyżyła się. Raz, ale skutecznie. Złamała chłopakowi rękę, bo gówniarz bił koleżankę. Czy zrobiła dobrze? Obroniła wprawdzie dziewczynkę, ale skrzywdziła chłopczyka. Podobnie jak pani Hania. Pani Hania jest stara i bardzo brzydka. Chodzi w wysłużonych, szerokich spodniach i rozczłapanych butach. Zamiata przed kościołem. I gdyby ograniczała się tylko do tego zajęcia, to wszyscy byli by zadowoleni. A tak niestety nie jest, bo pani Hania jest nawiedzona. Twierdzi, że koło Domu Bożego nie można rozmawiać i bije miotłą rozmawiające dzieciaki. Mocno bije. I dlatego nikt nie lubi pani Hani. Dorośli też.
    - A w nocy Szatana przyjąć dłoń, tak jak Faust - śpiewa KAT. Śpiewa całkiem ładnie, ale pan Roman K. nie ma racji. Po co przyjmować czarcią rękę w nocy? Nie lepiej w dzień? Noc służy do spania, a nie do przyjmowania diabelskich dłoni. Przyjmowanie dłoni Szatana w nocy mija się z celem. Szatan jest cały czarny, a w nocy jest ciemno, więc jak ktoś ma wiedzieć, że właśnie przyjmuje dłoń Szatana, tak jak Faust? Na wsiach, a w miastach zresztą też, zabobonni ludzie wierzą, że diabeł jest kosmaty. To może, gdy dłoń przyjmowana w nocy będzie kosmata, będzie wiadomo, że to dłoń Szatana? Ale to nie jest pewna metoda, bo dłoń może należeć do sześćdziesięciolatka, który zobaczył, że sąsiedzi zostawili w domu czternastoletnią córkę, nie zamknęli drzwi i wyjechali na narty na Słowację. On nie jest wprawdzie pedofilem, ale jego żona jest taka nieatrakcyjna... A córka sąsiadów ma takie młode ciałko... Ciałko może wprawdzie stawiać opór, ale zawsze można je delikatnie obić, związać i unieruchomić, a wtedy staje się znacznie, znacznie przystępniejsze. Tylko czasami pluje i próbuje kąsać, jeśli ma charakter. Ale ciałek z charakterem jest coraz mniej. Starszy pan się z tego cieszy.
    Po suficie przesuwają się światła jadących samochodów. Za kierownicą jednego z nich siedzi Człowiek. On wie, że to wszystko nie tak miało być. Ale mimo wszystko pomógł. Pomógł bezinteresownie, a nawet wbrew sobie i instynktowi. Pomógł swojemu oprawcy. Chłopak chciał mordować, bo dziewczyna go rzuciła, i ogólnie cały świat był przeciwko niemu, a Człowiek dostrzegł w nim nie mordercę, a zagubioną duszę. Podał mu dłoń. ale kto wie, czy nie była to kosmata ręka diabła. Bo gdy chłopak skończył szkołę i został kimś bardzo ważnym, przypomniał sobie dziewczynę. Kurwa jedna! Mogła być z nim i spełnić wszystkie swoje marzenia. Nikt nie kochał jej bardziej od niego. Chciał kupić jej wszystko, a ta dziwka poszła z jakimś pierdołą. Wybrała dupka, który dostrzegł w niej Kobietę i nie dobierał się do niej, gdy pierwszy raz zostali sami w jego pokoju. Gdy tylko chłopak przypomniał sobie to wszystko, znowu chciał mordować. Był zbyt poważny, aby szukać ofiary nocą z nożem w ręce. Był powszechnie znany i szanowany. Aby się uspokoić, wysłał milion ludzi do Archipelagu Gułag. Nie pomogło, więc wysłał kolejny milion. I jeszcze jeden. Kiedyś poskutkuje, a ludzi na ziemi na pewno wystarczy.
    Jechali stłoczeni w mrocznych wagonach. Co jakiś czas ktoś umierał. Wyrzucali go na postojach ludzie w zielonych ubraniach z czerwonymi znakami na czapkach. A on śmiał się. Śmiał się w duchu, bo przecież nie mógł inaczej - trupowi nie wypada szczerzyć zębów. Ale śmiał się i to było wtedy najważniejsze. Ci w wagonach dobrze o tym wiedzieli i to dawało im Nadzieję. A on, wyrzucony na śnieg, niepotrzebny nikomu trup, towarzyszył transportowi jeszcze przez jakiś czas. Towarzyszył oczywiście duchem, bo przecież trupowi nie wypada biec za ostatnim wagonem. A potem, gdy się zmęczył, wzlatywał wysoko. Bardzo wysoko, tam gdzie dla ludzi jest już za zimno. Patrzył. I widział. Niewielkie plamki miast, może stolic, a może tylko centrów przemysłowych. Nieliczne płonęły, większość trwała jednak w tchórzliwym, a może rozsądnym, letargu. Spokojnie spała w błogim bezruchu sztucznej nieświadomości. Wolały spokój zamiast honoru. Cóż - kwestia gustu. A on patrzył. O, tam obok tej rzeki - tłusty dym krematoriów. A z drugiej strony, w zaśnieżonych lasach gdzieś na północy - niewolnicy, pracujący tylko po to, aby umożliwić zniewolenie kolejnych. O, a tam obok, w zagajnikach - egzekucje. Niewielki otwór w potylicy. To śmieszne, taka mała dziurka w czaszce, a tyle rozrywki dla człowieka z pistoletem...
    Pistolet to doprawdy ciekawa zabawka. Na przystanku autobusowym stało wieczorem troje ludzi. On miał jakieś dwadzieścia lat i atletyczną budowę ciała; ona była bardzo ładna i tylko trochę starsza. Był jeszcze stary człowiek, ale skutecznie odciął się od rzeczywistości - czytał gazetę. Nagle podbiegł jakiś chłopiec. Był mały i wyglądał na przestraszonego. Ona spojrzała na niego życzliwie. Miał twarz aniołka. Chciał pieniędzy. Najpierw zaczepił staruszka z gazetą, potem ją. Nie miała pieniędzy dla namolnego dzieciaka z anielską twarzą. Bo to przecież jej, sama zapracowała. Chłopiec nie rezygnował. Podszedł do Niego. Powtórzył prośbę, która była żądaniem. Sportowiec też nie miał, a raczej nie chciał mieć. Chłopiec był niezadowolony. Wyciągnął pistolet. - Wiesz co mogę ci tym zrobić? - cicho zapytał. Głupie pytanie, każdy wie, co można zrobić pistoletem. Chłopiec szybko uciekł. Był szczęśliwy. Zdobył to, czego tak bardzo pragnął. A oni zostali na przystanku. I nie patrzyli na siebie, bo po co?
    Ktoś kiedyś powiedział że można kochać się spojrzeniem. Nie spółkować, ale kochać się. Miał rację. Dzieciak na wózku tego jednak nie sprawdzi. Ma sparaliżowane obie nogi. Oczy chłopca patrzą przed siebie, ale niczego nie widzą. Bo jego oczy to szklane kulki. Te prawdziwe, delikatne i nietrwałe wybił mu ojciec. Chłopak nie chciał w nocy biec po wódkę. Sprzeciwił się woli Głowy Rodziny, więc kara była sprawiedliwa. A ojciec był pijany i działał w afekcie. To zabawne, ale zapomniał, że syn jest sparaliżowany i nie może wstać z przyczyn obiektywnych. Ale niezależnie od sytuacji, syn nie przyniósł ojcu alkoholu. Sprzeciwił się ojcowskiej woli. Syn wyrodny!
    Czarne zastępy ludzi. Ludzie w autobusie. Ludzie w sklepie. Ludzie na chodnikach. Tacy kolorowi, a tacy bezbarwni. Dobrze zbudowany chłopak z miną zdobywcy. Nie wie jeszcze, że zginie pojutrze podczas zadymy pod knajpą. Dwie dziewczyny. Ładne. Młode. Na twarzach uśmiech i mocny makijaż. Uśmiech jest sztuczny, tak jak rzęsy jednej z nich, ale nie każdy potrafi to dostrzec. Dziewczyny nie wiedzą, co je czeka. Starają się nie myśleć o przyszłości. Mają jeszcze tyle czasu... Przecież w życiu ważne są tylko chwile! Jedna zostanie żoną alkoholika. Będzie go kochać Miłością piękną i prawdziwą. Ślepą i głupią. Stoczy się razem z nim. Druga znajdzie Księcia z bajki. I będzie szczęśliwa. Szczęście będzie trwało długo - dwadzieścia trzy lata wspólnego życia. Ale nawet ona zorientuje się po jakimś czasie, że Książę jej nie kocha. Kocha inną, młodszą. Ale nie, raczej nie będą się rozwodzić. - Bo widzisz, - mówi Książę - po co mamy rozwalać całe swoje życie. Poza tym... dzieci - tak będzie dla nich lepiej.
    Dzieci są bardzo ważne. Słodkie, najczęściej grzeczne, nad wiek rozwinięte i do tego mają oczka tatusia, a nosek mamusi. Czasami oczka należą do kogoś innego, ale tatuś się nie wpatruje, bo po co czepiać się szczegółów. Dobrze jest jak jest. A dzieci są pociechą rodziców. Jeśli dziecko jest chłopcem, to z pewnością będzie kiedyś bardzo mądre. Jeśli dziewczynką - na pewno wyrośnie na piękną kobietę. Są takie słodkie. I takie dobre. I szczere. I niewinne. Czasami poleją benzyną pieska. Nie zawsze zdążą podpalić, bo piesek ucieka a one są jeszcze takie małe i mają krótkie nóżki...
    Pieski są przyjaciółmi ludzi. Są przewodnikami, ratują przysypanych śniegiem i tych, dla których po nocnej eksplozji dom stał się przedsionkiem grobu. Niektórzy ludzie kupują jednak inne pieski. Duże i drogie. Pieski są specjalnie tresowane. Jeśli taki piesek jest mądry, to gdy podrośnie, ucieka. A właściwie to nie ucieka, tylko robi podkop pod pięknym ogrodzeniem z kutego mosiądzu. Wychodzi na wolność. I spotyka ludzi. Ludzi podobnych do tego skurwysyna właściciela. Ale teraz człowiek - właściciel nie trzyma grubego kija. Jest bezbronny. Piesek ma jedyną szansę w życiu...
A właściciel z kijem właśnie przeklina. Odkrył, że ten kundel ponownie przekopał się pod ogrodzeniem.
    Kobieta głaszcze malutkiego szczeniaka. Może poświęcić mu tylko chwilkę, bo pieszczot domaga się cały pokój różnych piesków. Kobieta czeka na męża, który pojechał do hurtowni po jedzenie dla zwierząt. Założyli to prywatne schronisko dwa lata temu. Kochają zwierzęta. Wydaje jej się to trochę głupie, ale być może nawet bardziej niż ludzi. Bo przez złych ludzi stracili córkę. Ale to nie ma teraz znaczenia. Teraz liczą się pieski. Bezpańskie, porzucone. Są również rasowe. Wszystkie piękne i kochane. Wszystkie mogą liczyć na ciepły kąt i jedzenie. Z jedzeniem teraz coraz gorzej, bo mąż niewiele zarabia, ona zwolniła się z pracy, aby mieć więcej czasu dla piesków, a ostatnio wszystko podrożało. Ale pieski są tego warte. O, wrócił mąż. Zakrwawiona twarz. Złamany nos. Za to, że w kupionym na wiosnę drewnianym domu na przedmieściu mieszka razem z żoną i czterdziestoma psami, a sąsiedzi nie lubią zwierzaków. Psy patrzą na krew na twarzy. Niczego nie rozumieją. Są przecież tylko zwierzętami.
    Na domek piękną czerwienią świeci zachodzące słońce. Kończy się kolejny dzień.
    Kosmate dłonie delikatnie pukają do okien...



Copyright by Łukasz Michalik, 2002

::[góra]::[nawigator]::[rhp]::

[«««]
      _
 _ _ | |_  ___
| '_>|   || . \
|_|  |_|_||  _/
          |_|[KONIEC]